poniedziałek, 30 stycznia 2017

Po raz pierwszy u mnie - Figurkowy Karnawał Blogowy XXIX - Opowieść



5 dzień w sieci
Pora coś napisać... 
Figurkowy Karnawał Blogowy - to inicjatywa, którą śledzę od jakiegoś czasu. Tym razem postanowiłem wziąć w niej  czynny udział. Karnawał rozpoczął Inkub w 2014 roku (!) na blogu Wojna w miniaturze Tematem XXIX edycji, wybranym przez koyoth'a na blogu shadow grey, jest opowieść.

Postanowiłem popełnić jakiś kawałek tekstu.  Fabuła mojej opowieści jest inspirowana rozgrywkami Warheima, które odbyłem w Katowickim Innym Wymiarze. Miłej lektury.




*
Koła wozu grzęzły w rozmokłym po ostatnich deszczach gruncie. Zwierzęta chrapały i stękały wyszarpując raz po raz pojazd z leśnego duktu.
Brodate twarze podróżnych, ukryte pod szerokimi kapturami, były zmęczone i wymizerowane dniami spędzonymi na szlaku. Stalowe latarnie kołysząc się na wozie, rozświetlały mrok zalegający wokół.
Najpierw przyszła mgła. Mroźny, gęsty opar uniósł się przesłaniając okolicę i tłumiąc wszelkie dźwięki lasu. Białawe palce mgły zdawał się wpełzać pod ubrania i pancerze, mrożąc khazadów do kości. Dało się usłyszeć ściszone modlitwy do Valayi, mamrotane przez towarzyszących wozowi wojowników.
Las był pogrążony w złowrogiej ciszy nie dało się usłyszeć ni wycia wilków ni trzasku gałęzi. Bestie bez ostrzeżenia wypadły spomiędzy drzew na podróżnych.
Walka  była szybka i chaotyczna. Ciemność rozdarł szczęk stali i dzikie ryki zwierzoludzi. Khazadzi walczyli w ciszy. Na twarzach rozświetlanych wystrzałami z broni, malowała się ponura determinacja. Wiedzieli, że przyjdzie im polec na tej zapomnianej przez bogów drodze. Wrogów było zbyt wielu. Nie zamierzali jednak tanio oddawać swojego życia.
I tak, jak niespodziewanie wrogowie runęli na krasnoludów, tak samo niespodziewanie odstąpili. Po chwili pośród traktu rozoranego kopytami bestii chaosu, stali uwalani błotem i krwią khazadzi. Jednak nie wszyscy.

**
Tej nocy obóz klanu Porter był cichy i posępny. Nie odszpuntowano żadnej beczki. Nikt nie śpiewał pieśni. Nie podano nawet jadła. Większość khazadów zebrała się wokół ogniska, milcząco wpatrując się w ogień.
Choć nikt tego nie mówił, każdy z nich myślał o tym samym. Ich Tan nie przeżyje nocy. Wszyscy widzieli ranę. Plugawe ostrze bestigora pękło, zostawiając odłamki zardzewiałej stali w brzuchu ich wodza. Gorączka pojawiła się prawie natychmiast. Teraz złożony na wozie, walcząc z agonią, przekazywał swoją ostatnią wolę inżynierowi, który odtąd będzie dalej ich prowadził.
Ciszę,która zawisła nad ogniskiem, przerywał tylko chrobot noża o stalową miednicę - nieco dalej poza kręgiem, zawiesiwszy na gałęzi latarnię, jeden z wojowników golił swoją głowę. Nikt z pozostałych nie dziwił się temu. Umierający to jego szwagier, a on obiecał siostrze sprowadzić go bezpiecznie do domu.
- Szlachetny Długobrody, spójrz na nich. Zbici jak bezpańskie psy - krew z ogolonej czaszki zhańbionego skapywała na jego tors, który już niedługo pokryją tatuaże - pokrzep nas jakąś historią. Znałeś go przecież najdłużej.
Wydawało się, że stary wojownik niedosłyszał. Po chwili jednak  cichym, głębokim głosem zaczął snuć opowieść i choć jego oczy wciąż wpatrzone były w ogień, to on sam był gdzieś o wiele dalej.

***
Było to bodajże dziesięć lat po tym, jak osiedliliśmy się w twierdzy, z której teraz uchodzimy. Joahim ledwie został przyjęty  w szeregi wojowników, a już pchał się w najgorsze kabały.
Trzeba wam wiedzieć, że dziad jego Veit też miał niespokojny charakter. W swych młodzieńczych latach, wraz z grupą poszukiwaczy, wyruszył do przeklętego miasta Mordheim. gdzie postradał swój żywot w walce ze skaveńskim zepsuciem. Nim zmogła go jednak trucizna, zaprzysiągł swych potomków, aby nigdy nie marnowali okazji do wygubienia tej rasy szkodników.
Tak więc, gdy rozeszły się wieści o skaveńskich atakach na ludzkie osady, młody Joahim był jednym z pierwszych, którzy zgłosili się by wesprzeć w walce naszych sojuszników.
Wyruszyliśmy w pośpiechu w liczbie zaledwie dwunastu tarcz. Pewni siebie i żądni chwały.
Gdy dotarliśmy na miejsce, było już za późno. Bramy wioskowej palisady stały otworem, a strzechy budynków płonęły. Nigdzie nie było widać żywego ducha.
Ruszyliśmy szukać ocalałych, którzy mogli pochować się po domach.
Byliśmy młodzi i głupi. Szybko straciliśmy siebie z oczu,a nasi wrogowie tylko na to czekali.
Zaatakowali po trzech, czterech na jednego. Nie były to cherlawe szczurze dzieci, jakich się spodziewaliśmy, ale orkowie z gór. Ci sami, o których potem miało być głośno w okolicy.
Byliśmy w parszywej sytuacji. Zaskoczeni i przywaleni przewagą liczebną. Nie ukrywam byłem pewien, że zginę. Walczyłem bowiem sam przeciw dwóm orkowym wojownikom. Gdy już prawie leżałem, a sił stało mi jeno aby tarczą się zasłaniać, spostrzegłem mojego towarzysza. Walczył na jednym z balkonów pobliskiego budynku. Powaliwszy swego wroga pośpieszył mi z odsieczą.Nie czekał nawet, aż truchło orka upadnie. Skoczył z wysokości wprost na moich wrogów. Samym impetem powalił jednego. A szerokim cięciem pozbawił głowy następnego. Wyrwał mnie z odrętwienia i porwał na nogi, choć byłem wtedy bardziej ochłapem mięsa, niż towarzyszem. Tego dnia uratował mnie i trzech innych wojowników. I choć sam był nie mniej ranny od nas, to jego pasja zagrzewała nas do walki. Udało nam się przedrzeć, a kilka lat później wywarliśmy pomstę na herszcie tej plugawej bandy. Od tego dnia zawsze szliśmy w bój ramię w ramię. Nigdy bym nie pomyślał, że on wcześniej ode mnie wyruszy na spotkanie przodków.

****
Ze stosu unosiła się już tylko delikatna strużka dymu, gdy ruszyli w dalszą drogę. Ciało swojego wodza zmuszeni byli oddać płomieniom. Zbyt daleko bowiem mieli do rodowych, kamiennych grobowców, a w pobliżu zbyt wiele panoszyło się  padlinożerców, by powierzyć go ziemi.
Koła znów potoczyły się traktem, a buty zyskały kolejną warstwę błota i kurzu.
Z gardeł kazadów popłynęła pieśń przodków, do której dziś dodali kolejne imię.
Imię,  za które będą przelewać krew wrogów i wznosić toasty po bitwie, póki sami nie dołączą do pieśni.

sobota, 28 stycznia 2017

Szable w dłoń!

3 dzień w sieci.
Były komentarze ktoś to czyta.


Dziś coś z kategorii inne.

Brakuje Wam pomysłu na niedzielne zajęcie?
Donoszę, że jeszcze jutro (tzn. 29.01.2017) będzie można oglądać na zamku piastowskim w Raciborzu wystawę poświęconą broni białej, a konkretnie szabli. 
I co w tym takiego specjalnego? A to, że broń, którą możecie tam zobaczyć, pochodzi z prywatnej kolekcji rotmistrza Krzysztofa Wincentego Banaś herbu Dołęga. 
Trzeba przyznać, że kolekcja robi wrażenie - nie są to repliki tylko broń, która brała udział w walkach - więc jeśli interesujesz się bronią, bądź historią to się nie zawiedziesz. 
Mnie widok prawdziwych ostrzy zainspirował - szczęk oręża w trakcie sesji RPG, jakie będę prowadził, na pewno na tym zyska. 
Warto też wspomnieć, że to nie jedyna wystawa, którą można tam zobaczyć. Tuż obok częścią stałej ekspozycji jest wystawa Zamki i pałace ziemi raciborskiej - zawierająca szkice, zdjęcia, a nawet makiety założeń z okolicy.
Prócz tego godnym uwagi jest również sam zamek. Może to nie warownia prosto ze stron książek fantasy, ale stojąc na brukowanym placu przed kaplicą ciężko nie puścić wodzy fantazji i zobaczyć spacerujących szlachciców, trenujących rycerzy czy przygarbionego mnicha spieszącego na modły. 

Ale inspiracje to już inny temat.

Trzymajcie się.

czwartek, 26 stycznia 2017

Początek

Pierwszy dzień w sieci.
Czy już jestem bloggerem?

Witajcie

Nie znacie mnie.
Ja sam nie wiem co tu robię.
Więc na szybko kim jestem. Domorosły mistrz gry, początkujący modelarz i gracz gier bitewnych, pasjonat fantastyki i rzeczy dziwnych.
Co tu znajdziecie?
Moją walkę z modelarstwem (bitewnym i nie tylko), teksty związane z prowadzeniem sesji fabularnych, moje projekty gier fabularnych oraz bitewnych i kto wie co jeszcze. Czas pokaże.

Wahałem się przez chwilę czy prowadzenie bloga to dobry pomysł.
Szalę przechyliło moje lenistwo - bez jakiejś mobilizacji nigdy nie zakończę projektów jakie chodzą mi po głowie.
Więc na początek postanowienie: jeden autorski wpis tygodniowo.

Życzcie mi powodzenia.