270 dzień w sieci...
Nie samym bitewniakiem człowiek żyje.
Jakiś czas temu wraz ze znajomymi rozpoczęliśmy rozgrywki w Warhammer RPG. Pierwsza kampania, którą udało się nam rozegrać nosiła tytuł
Cienie pod Oldenlitz. Prowadzącym został QC i jego relacje z tych sesji możecie znaleźć
tu.
Poprzednio nie udało się mi przygotowywać takich wpisów, teraz jednka postaram się to nadrobić.
Najpierw historia postaci:
Ingwar Egonsson - historia postaci
Ingwar urodził się jako trzeci syn w kupieckiej rodzinie stołecznego Altdorfu. Małżeństwo jego rodziców było dziwacznym mezaliansem - bogata mieszczanka poślubiła ekscentrycznego przybysza z północnych krain, parającego się sztuką tatuowania. Małżeństwo Egona i Matyldy nie trwało długo, ale było szczęśliwe. Matylda posiadając dwóch synów z pierwszego małżeństwa, którzy przejęli już rodzinny interes, mogła poświęcić się wychowaniu pozostałej piętki dzieci, z drugiego małżeństwa
Szybko stało się jasne, że Ingwar odziedziczył o wiele więcej cech po swoim ojcu niż po matce. Jako jedyny yprzejawiał zamiłowanie do rysunku i innych sztuk. Egon upatrzył sobie w nim swojego następcę, dziecko któremu przekaże tajniki sztuki tatuowania. Z każdym rokiem coraz wyraźniej widać było, że prócz talentu chłopak odziedziczył po ojcu również wiele dziwactw. Rzadko potrafił usiedzieć bezczynnie, panicznie reagował na wybuchy gniewu otaczających go ludzi, niekiedy opowiadał o rzeczach, które tylko on widział. Jednak dzięki wysiłkom ojca, Ingwar wyuczył się zawodu i wraz z nim spędzał długie godziny w ojcowskiej pracowni.
Szczęśliwe dzieciństwo nie trwało jednak wiecznie.
Niedługo, po szesnastych urodzinach, chłopak przeżył cios, który głęboko wrył się w jego psychikę.
W warsztacie, w którym pracował jego ojciec wybuchł pożar. Ogień strawił doszczętnie budynek, zabierając ze sobą ojca Ingwara. Na tym nie skończyło się jednak brutalne spotkanie chłopaka z rzeczywistością. Jako, że Egon nigdy nie należał oficjalnie do cechu, mistrzowie zagrozili młokosowi zakazem wykonywania zawodu.
Targany młodzieńczą pasją wciąż, pogrążony w żałobie po stracie ojca, Ingwar zamiast użyć wpływów matki lub przyrodnich braci, zwrócił się ze swoją sprawą do lokalnego sądu Vereny. Kapłani nie chcą narażać się gildii i kierując się ściśle literą prawa orzekli, iż uczeń tatuażysty, nie będącego mistrzem cechu, nie może samodzielnie wykonywać zawodu.
Następne miesiące były dla Inqwara niezwykle ciężkie. Z rozpaczy wyrwała go dopiero propozycja przenosin na północ, którą listownie złożył mu wuj od strony ojca, Ubald.
Młodzieniec przysposobił się do podróży, wcześniej przekazując wujowi majątek pozostawiony mu przez ojca oraz pieniądze, które otrzymał od matki na start w nowym miejscu.
Jakie było zdziwienie Ingwara, gdy po przybyciu do Oldenlitz, zamiast przygotowanego domu zastał tylko wiadomość, że Ubald opuścił miasto nie pozostawiając w nim niczego.
Tak, w wieku lat dziewiętnastu, znalazł się w obcym mieście, za dobytek mając tylko to, co miał przy sobie.
Przez pewien czas imał się różnych prac, aż w końcu trafił do pobliskiego lazaretu. Tam okazało się, że prócz zdolności do pisania i czytania, ma również dryg do zakładania opatrunków i szwów. Prócz ciepłego kąta i miski strawy, miał tam również okazję ćwiczyć swoją sztukę na ciałach nieboszczyków, po których nie zgłosiła się rodzina.
Tam też poznał miłość swojego życia - Ajdę.
Było to podczas jednego z bardziej śmiałych rajdów Norsów. Wojownicy przedarłszy się do miasta, wpadli do lecznicy mordując na równi medyków, jak i opatrywanych rannych. Inwar niewiele myśląc stanął wtedy do obrony swojej przyszłej żony. I choć cios topora prawie pozbawił go życia, to zyskał sobie tym czynem miejsce wśród mieszkańców tej części Nordlandu, do tej pory mających go za mięczaka ze stolicy.
Długie tygodnie spędził potem w łóżku, którego niegdyś doglądał i choć rany się zagoiły, to na jego twarzy na zawsze pozostanie paskudna szrama.
Rekonwalescencje umilały mu rozmowy z doglądającą go Ajdą oraz z leczącym swoje rany na pobliskim posłaniu szlachcicem, Torwaldem, i to właśnie jemu Ingwar zawdzięcza powrót do rzemiosła. Gdy stało się jasne, że wojownik wróci do zdrowia, poprosił o tatuaż serca przebitego włócznią w podzięce za przywrócenie do zdrowia.
Mając za sobą przyjaźń Torwalda i ślady obrony przed grabieżcami, Ingwar zdołał wrócić do swojej profesji.
Następnego lata Ingwar oświaczył się Ajdzie.
I choć ich małżeństwo należy uznać za udane, to z każdym rokiem w małżonkach pasją coraz bardziej gasła. Ajda, jak przystało na kobietę północy, twardą ręką dba o ich wspólny dom pod miastem oraz dzieci. Ingmar, choć nigdy nie pogodził się z oziębieniem w ich związku, to nie dopuściłby do siebie myśli o poniechaniu obowiązków męża i ojcieca. Małżonków łączy teraz wzajemny szacunek oraz troska o pociechy.
Ajda dała Ingwarowi piątkę dzieci: najstarszego syna Finbjorna który założył już swoją rodzinę, ojcowską dumę Veggirra od niedawna terminującego w cechu szkutników oraz trzy córki Halle, Blende i Astrid, z tego ostatnia za rok będzie w wieku odpowiednim do zamążpójścia.
Dziś Ingwar większość czasu podróżuje pomiędzy osadami, oferując swe usługi.
Nosi się skromnie, lecz cały swój ubiór i dobytek zwykł pokrywać wzorami. Prawdę mówiąc jest to jedno z jego dziwactw - nieustannie szkicuje, rzeźbi lub maluje na prawie wszystkim, co wpadnie mu w dłonie. W koszuli zwykł nosić zaszyte dwie monety, zapłatę dla Morra w przypadku niespodziewanej śmierci. Jasne włosy spina z tyłu głowy boki utrzymując wygolone. Nosi kilka tatuaży, z tego dwa wykonał dla niego jeszcze ojciec, w tym wizerunek kruka na piersi.
Inwar zwykł przed snem ustawiać w pobliżu łóżka misę żarzących się węgli lub niewielką świece - prośbę o spokojny sen bez wizji, kierowaną do Morra, choć jego ojciec niekiedy nazywał tego boga innym mianem.
Pobyt na północy odbił się również na jego pracach. Wiele z nich wywodzi się ze starych, tradycyjnych wzorów, których nieustannie poszukuje. Gdy nanosi je na skórę klientów zwykł śpiewać cichym głosem. Ingwar przed wykonaniem tatuażu zwykł długo rozmawiać z potencjalnym klientem - wierzy, że każdy symbol ma w sobie moc i historie. Musi być pewien, że ten, który go otrzyma zasługuje na niego.
Relacja z pierwszej sesji nowej kampanii. Postanowiłem utrzymać ją w formie dziennika. Mam nadzieje, że się spodoba i bądźcie wyrozumiali wobec braku warsztatu literackiego.
Dzień 1 - Gdzieś pośrodku niczego
Zawsze uważałem, że prowadzenie dziennika w pewien sposób zabija pamięć o przeżytych chwilach. Dziś przekląłem się nie raz za te idiotyczną myśl. Gdybym miał choć skrawek dziennika, nasza sytuacja nie byłaby tak zła... Spróbuję więc przelać na papier ostanie wydarzenia, aby nic więcej mi nie umknęło.
Dzisiejszy dzień zaczął się niezwykle boleśnie - wraz z towarzyszami ocknęliśmy się w wąwozie, którego nikt z nas nie kojarzył. W całkiem obcej mi okolicy. W powietrzu cały czas czułem działanie magii, a sam ten ślad dzwonił mi w przeraźliwie w uszach. Z każdą chwilą było coraz więcej zagadek. Ani ja ani żaden z moich dwóch towarzysz nie pamięta nic z wydarzeń jakie nastąpiły po naszej ucieczce z Oldenlitz, a jeśli wierzyć dacie bitej na monetach w naszych kieszeniach, minęły ponad dwa lata od tych mrocznych. Dwa lata! Czy udało mi się w tym czasie uwolnić żonę i dzieci czy wciąż cierpią za moją głupotę? Gdy o tym myślę, coś mrocznego kłębi się w mojej głowie. Nie wiem, czy chcę to sobie przypomnieć ale muszę.
Co my tu robimy? Dlaczego nasze ubrania i broń noszą ślady orczej krwi?
I dlaczego, na Morra, znam smak orczej posoki?
Dzień 2
Pamięć wciąż nie powraca.
Ruszyliśmy wybrawszy kierunek na chybił trafił.
Jest chłodno.
Naszym zmartwieniem staje się brak jedzenia i wody.
Szliśmy, aż opadliśmy z sił.
Rozbiliśmy obóz, spróbujemy przetrwać noc.
Dzień 3 - wciąż nie wiem, gdzie jestem...
Nie było nam dane przespać noc spokojnie. Obudził nas hałas zbliżającej się grupki goblinów.
Wszystko wydarzyło się błyskawicznie - parę sekund po przebudzeniu byliśmy gotowi do walki nNie myśleliśmy o ucieczce, bez wahania rzuciliśmy się na zielonoskórych. Coś niepokojącego było w tych kilku chwilach brutalnej przemocy, jakby moje ciało wykonywało za mnie czynności. Wyprowadzałem ciosy na sposoby, których nie pamiętam, abym się uczył.
Czy tak wygląda teraz moje życie?
Co stało się z nami przez te lata, że spotkanie z dzikimi istotami spłynęło po nas jak po kaczce?
I dlaczego po walce odruchowo zebraliśmy zęby poległych?
To chyba nie jedyni zielonoskórzy w okolicy. Widzimy przed nami dym i kurz wzbijany przez wiele stóp.
Dzień 4
Podążając za orkami natrafiliśmy na ślady walk. Wygląda na to, że te dzikusy walczą ze sobą z taką samą zajadłością, z jaką nadają na ludzkie osady.
Głód dalej nam doskwiera.
Ruszamy za tym odziałem zielonoskórych - z jakiegoś powodu czujemy, że powinniśmy...
Dzień 5 - Księstwa graniczne?
Powracają strzępy wspomnień i choć nie ma w nich ładu, to jest to dobry znak.
Odział orków dołącza do wielkiego obozu zielonoskórych który widzimy ze wzgórza gdzie rozbiliśmy obóz.
Wszystko wskazuje na to, że to nasz cel. Jak przez mgłę przypominamy sobie, że mieliśmy zebrać informacje o tej orczej hordzie.
Jutro mamy zamiar dostać się do obozu. Kończymy właśnie przygotowywać goblińskie przebrania, blizna na twarzy nawet pomaga.
To szaleństwo, ale co nam pozostało.
Niech Morr ma nas w opiece.
Dzień 8 - obóz zielonoskórych
Udało się. Gdyby ktoś nad teraz zobaczył ujrzałby trzy dziwne pokraczne gobeliny.
Musimy na siebie uważać.
Dzień 9
Widziałem dziś z daleka przywódcę hordy - nawet zdaleka poczułem aurę magii bijącą od tego olbrzymiego orka.
Azhag - imię skandowane przez zielonoskórych, gdy przeleciał nad obozowiskiem na swojej latającej bestii. Zielonoskórzy wpadli w amok.
Wieczorem bębny i pieśni szamanów. Głowa mi pęka od wiatrów plugawej magii unoszącej się od ich zgromadzenia - czy to możliwe, że mają zamiar wezwać na swoje usługi umarłych?
Dzień 11
Dwa dni przeleżałem w barłogu dochodząc do siebie po bójce w którą się wdałem. Jakiś goblin potrącił mnie, wytracając mi miskę z cieniutką zupą na błotnistą ziemię. Następne, co pamiętam, to uderzanie jego głową o kamień tak długo, aż usłyszałem łamane kości. Teraz znów nikt mnie nie zaczepia.
To miejsce doprowadza mnie do szaleństwa. Moi towarzysze też są spięci - jednak lepiej niż ja panują nad sobą, ale wieczorem, gdy brzmią bębny, widzę w ich oczach coś, co jeży mi włosy na karku.
Dzień 14
Węszymy. Jeden z nas podłapał nieco język, drugi liczy bestie, ja robię rysunki totemów, barw wojennych - wszystkiego, co może mieć znaczenie.
Śmierdzimy.
Dzień 15
Przekleństwo! Dziś jeden z goblinów zauważył mnie, jak odrysowywałem jeden z totemów. Sądząc po naszyjniku z zębów i uszu, to ktoś ważniejszy. Rzucił mi płat skóry pokrzykując coś w ich plugawej mowie. Wygląda na to, że chce abym zrobił dla niego proporzec.
Dzień 16
Mamy już prawie wszystko. Jutro opuścimy obóz. Planujemy porwać jeden z wilczych rydwanów.
Goblin odebrał swój sztandar, ale nie cieszył się z niego za długo - przechodzący wielki ork zwrócił uwagę na nowo ozdobioną skórę. Po chwili goblin przykładał brudny gałgan do poranionej twarzy, a ja ściskałem w zdrętwiałych z przerażenia dłoniach kilka świeżo wybitych goślińskich zębów. Dawno nie byłem tak przerażony, jak wtedy, gdy wpatrywałem się w plecy odchodzącego z moim sztandarem zieloskórego.
Chcę opuścić te miejsce.
Dzień 18
Nie wierze, że udało się nam uciec!
Po dniach w brudnym obozowisku, podróż rydwanem była odświeżająca. Miałem wrażenie, że pęd wiatru zwiewał z nas brud i smród ostatnich dni.
Zwierzęta pociągowe zabiliśmy, a resztki rydwanu właśnie dogasają.
Zmierzamy przez góry w kierunku cywilizacji...
...i kąpieli.
To tyle następna sesja już dziś. Wyczekujcie dalszej części dziennika.
Dajcie też znać, co sądzicie o takim raporcie z sesji.