środa, 11 października 2017

Łapać tego kultyste! - Pandemic czas cthulhu - opening i pierwsze wrażenia.

241 dzień w sieci
Macki, kultyści, mroczne piwnice - to co lubię najbardziej...

30 września był wielkim wydarzeniem w świecie Warheima - po raz kolejny odbył się turniej (albo jak kto woli mistrzostwa polski), jednak tego dnia zostałem zaskoczony czym innym. Obdarowano mnie nową planszówką, którą teraz Wam przybliżę.

Pandemic: Czas Cthulhu to ciekawy przypadek przeniesienia udanej i znanej mechaniki z jednej gry do innych realiów.

Gra będąca matką tej gry (i całej linii gier) to kooperacyjna gra, w której gracze mają za zadanie zatrzymać zarazę zagrażającą ludzkości. Gracze podróżują po mapie świata, zdobywając karty badań pozwalające wynaleźć lek na daną chorobę, jednocześnie walcząc z wybuchami nowych ognisk choroby. Pandemic zdobył uznanie i jest rozpoznawalną grą goszczącą w wielu domowych kolekcjach.

W Pandemic grałem dwukrotnie i bawiłem się świetnie. Tym z większym zapałem zabrałem się za odsłonę w klimacie Lovecraft'a.


Pudełko ładne i ciężkie - zapowiada się ciekawie.

Wewnątrz krótka, ale zupełnie wystarczająca instrukcja, okraszona nawet niedługim opowiadaniem (co prawda nie tak obszernym jak te, o którym wspomniałem tutaj). Wielki plus za grafikę w punktach wyjaśniającą przygotowanie do gry - dzięki temu staje się ono banalnie proste.

Pudełko zaraz po otwarciu.

Króto, treściwie i z klimatem.

Gotowi do rozgrywki
 Zarówno plansza, jak i karty idealnie komponują się z mrocznym klimatem opowiadań Lovecrafta.
W pudełku znajdziemy również figurki przedstawiające poszukiwaczy, w których wcielają się gracze, trzy figurki shoggothów oraz dwadzieścia sześć maleńkich figurek groźnych kultystów. Figurki wykonane są całkiem dobrze i czekam już na moment, gdy uda się mi je pomalować (przy moim tempie przewidywany termin to 2025). Całość uzupełnia kość szaleństwa oraz żetony bram i poczytalności. Gdybym miał być malkontentem, to żetony mogły być wykonane z plastiku lub zastąpione szklanymi tokenami - ale i tak, jak wspominałem, to bardzo posunięte czepialstwo gdyż karton, z którego wykonano żetony jest porządny i nieprędko się zniszczy.
Odwiedzimy miejsca znane z opowiadań

Nasz główny adwersaż

i pomocnicy przedwiecznego.

Straszliwi kultysci

Nasi herosi - nadzieja na uratowanie świata przed szaleństwem

For the Emperor! - male porównanie skali

Gra przeznaczona jest od 2 do 4 graczy Sama rozgrywka również nie jest kopią oryginału, a raczej wariacją na temat. I choć stawka pozostaje ta sama - walka o losy świata - to sprowadzenie gry do miast znanych z opowiadań mistrza grozy sprawia, że o wiele mocniej wczuwamy się w naszych bohaterów. A mówiąc już o bohaterach, nie zapomniano również o nieodłącznym mechanizmie szaleństwa - obowiązkowym punkcie w każdej grze związanej z pisarzem z Providence. Dodatkowo na plus należy zaliczyć trzy opcje stopniowania trudności rozgrywki - prawda tylko na zasadzie ograniczenia ilość kart, ale zawsze coś.

Pierwsza rozgrywa (dwuosobowa) zakończyła się zwycięstwem. Nie było trudno, ale dwukrotnie w ostatniej chwili udało się nam uchronić przed przegraną.  Trzeba też powiedzieć, że na naszą korzyść zagrało również szczęście początkującego - karty podchodziły nam jak z nut. Pięćdziesiąt minut rozgrywki minęło szybko i bardzo przyjemnie. Póki co Pandemic: Czas Cthulhu jawi się jako przyjemna, mocno klimatyczna gra na jesienne wieczory - nie za trudna, ale również nie za łatwa.

Słyszałem kilka opinii, że Czas Cthulhu jest grą zbyt łatwą - dlatego będę rzetelnie zapisywał przebiegi potyczek, aby w przyszłości przedstawić Wam moje zdanie.
To tyle na dziś.
Przyjemnych wieczorów przy planszy.


2 komentarze:

  1. Grałem w to kilkanaście razy. Zawsze przegrywaliśmy. Może to złowrogi wpływ cthulhu... a może piwa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O musze zapamiętać aby zaznaczać w trakcie ogrywania tej gry czy było piwo w trakcie czy nie :D

      Usuń